sobota, 21 marca 2015

Rozdział 20 - Lis

                Płuca paliły ją od ciężkiej pracy, którą na nich wymusiła. Coraz trudniej było jej złapać oddech bez spowodowania napadu ostrego kaszlu. Czasami z trudem omijała znajdujące się na jej drodze drzewa i krzaki, a parę razy lądowała na ziemi przez potknięcie się lub wpadnięcie w niespodziewane obniżenia terenu. Jednak była silniejsza niż kiedyś, dlatego oceniła, że sił starczy jej jeszcze na pewien czas, jeśli nie wda się w walkę.
                                Po prawej stronie usłyszała szelest, więc natychmiast stanęła i zaatakowała nie czekając aż dziki zwierz zrobi to pierwszy. Uzyskała potrzebną przewagę, gdy w chwili skoku ogromnego wilka udało jej się obwiązać jego szyję biczem i przydusić oraz odrzucić go z wystarczającą siłą, aby uderzył o pień drzewa i zsunął się na ziemię w bezruchu. Nie miała nawet czasu sprawdzić czy nic mu nie jest i tylko rzuciła się do dalszego biegu słysząc przerażający ryk gdzieś za sobą.

                Wystawiła twarz w stronę słońca pozwalając, aby musnęły jej twarz pozostawiając na niej przyjemnie ciepło. Stęskniła się już za noszeniem krótkich spódniczek i bluzek odsłaniających brzuch, a aż do teraz było zbyt zimno jak na takie szaleństwa.
                                Zauważając kątem oka spoglądającego na nią Dragneela, posłała mu szeroki uśmiech, który odwzajemnił. Gdy różowa sukienka zakręciła się w koło, spojrzała na Hitomi. Dziewczynka śmiała się wirując wraz z okrążającymi ją exceedami.
                                Lucy pisnęła, gdy Salamander niespodziewanie przerzucił ją sobie przez ramię po przeciwnej stronie niż trzymał bagaże ich wszystkich z ostatniej misji i zakręcił się z nią wywołując u niej krzyki oburzenia.
                                Nie mając innego wyjścia wskoczyła na drzewo i w ostatniej chwili złapała grubą gałąź. Paręnaście straszliwych sekund bezradnie uderzała o korę czując na kostkach oddech kłębiących się w dole bestii. Odbiła się od pnia tuż przed tym jak jakieś psopodobne zwierzę zagłębiło zęby w korze w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą była jej łydka. Wdrapała się jeszcze dwie gałęzie wyżej i usiadła okrakiem, aby przypadkiem nie stracić równowagi. Była bardzo wdzięczna, że strój, jaki miała na sobie nie składał się ze spódniczki albo sukienki. To byłby koszmar.
                Rozpaczliwie pomyślała o jakiejś broni, którą mogłaby rzucić nie robiąc krzywdy zwierzętom na dole, które nadal z całych sił próbowały wdrapać się na drzewo i ją zeżreć. Właściwie ich wina w tym była dość niewielka, ponieważ chcąc, nie chcąc musiały się słuchać pewnego Gwiezdnego Ducha, który na nią polował.

                O godzinie dwunastej, więc dość wcześnie, zjedli obiad i teraz, choć była czternasta nadal „odpoczywali po nim” uznając to za świetną wymówkę do nic nie robienia. Exceedy po prostu poszły spać rozkładając się na kanapie, a Hitomi, Natsu i Lucy wciągnęli się w jedną z gier, którą Smocza Zabójczyni wytargowała od swojej opiekunki. Brązowooka mrugnęła i uśmiechnęła się w stronę dziewczynki, gdy ta zaczęła wygrywać, ale Hitomi już zaczęła spadać na ziemię bez przytomności. Krzyknęła. Natsu złapał fioletowooka i skrzyżował spojrzenie ze starszą blondynką przekazując jej swoje zdenerwowanie. Przenieśli Hitomi na kanapę i spróbowali dobudzić exceedy jednak bezskutecznie.
                                Wtem przed nimi zajaśniało złote światło. Salamander zareagował natychmiast z zapalonymi pięściami skacząc w stronę przeciwników, jednak zanim chodźmy dotknął Gwiezdnego Ducha, osunął się na ziemię krzycząc z bólu.
- Natsu!

                Potrzebowała czegoś do rzucania. Czegokolwiek. Lucy myśl! STOP. Weź głęboki oddech i wyobraź sobie, co chcesz dostać. Coś do rzucania, ale nierobiącego krzywdy, coś, co pomoże jej się przemknąć niezauważenie w zupełnie inne miejsce.
                                Westchnęła z zaskoczenia, gdy w jej dłoniach zmaterializowały się czerwone i zielone kule w małym rozmiarze. Odczytała umieszczone na nich znaki i na jej ustach samoistnie wypłynął szatański uśmiech. No, kochani. Zobaczymy jak poradzicie sobie z tym!
                Wpierw na ziemię spadły czerwone bomby, a zaraz za nimi w ruch poszły ich zielone odpowiedniczki. Lucy pisnęła i przycisnęła się do drzewa, gdy nagle podmuch wiatru i chmura dymu pognały w jej stronę. Czerwone bomby dymne miały większy zasięg niż myślała i teraz zupełnie nic nie była w stanie zobaczyć oprócz zarysów najbliżej znajdujących się drzew. Zielone kule zbombardowały znajdujące się na dole zwierzęta ogromną ilością zapachów zupełnie je dezorientując i wprowadzając w swego rodzaju szał, co było doskonale przez nią słyszalne.
                Niepewnie zerknęła na słabo widoczną gałąź następnego drzewa i nabierając głęboko powietrza skoczyła. Jęknęła, gdy uderzyła o szorstką korę, ale choć z trudem to jednak udało jej się wspiąć na górę. Potem szło jej coraz lepiej z każdym pozostawionym w dali drzewem. Wciągnęła się w to. Byłaby to nawet świetna zabawa gdyby nie świadomość, że śmierć dosłownie siedzi jej na karku.

- Witaj Lucy Heartfilio. Co za wspaniałe spotkanie. – Na środku salonu pojawił się mężczyzna w granatowym płaszczu i szerokim uśmiechem. - Dzieciakowi i kotom nic nie jest, po prostu śpią, a ten idiota niech się przestanie rzucać, bo nie chce już mi się go słuchać.
- Zaraz zobaczymy jak dasz sobie radę z tym! – Różowowłosy podpalił swojej ciało i spróbował się podnieść, ale zaraz opadł z powrotem zaciskając z zęby i wykrzywiając twarz.
- Natsu! Musisz leżeć spokojnie. To ruch wywołuje ten ból. – Lucy, która przy nim kucała przytrzymała jego ramię i z nienawiścią spojrzała na mężczyznę. Zdawała sobie sprawę, że specjalnie jej to powiedział, aby sprawdzić czy się zorientuje. Zauważyła też za jego ramieniem kobiecą sylwetkę, choć ta miała nałożony na głowę kaptur. Koło nóg kobiety widać było duże, pawie pióra, a mężczyzna nawet nie krył swoich lisich uszu, znajdujących się na czubku głowy.
- Czego chcecie?! Uwolnijcie ich!

                                Wysoko w konarach drzew zrobiła sobie miejsce na odpoczynek. Jeśli dojdzie do walki to nie da rady się obronić, a to oznacza, że jeżeli on ją znajdzie to będzie koniec. Nie może przegrać! Przecież obiecała!
- Mamo, co mam teraz zrobić? – Skuliła się pomiędzy gałęziami i modliła, aby nikt jej nie zauważył. Jej mama nie mogła jej pomóc, już nie, ale gdyby kiedyś… Przeszłości i tak nie zmieni.
                Bała się. Cholernie się bała. Uciekała od… Nawet nie potrafiła tego stwierdzić, ale zdawało się, że to trwa wieczność i nawet bała się spróbować ocenić, aby potem nie zrobić sobie nadziei. Aktualnie wszystko w tym lesie próbowało ją zabić, ale gdzieś tam pomiędzy nimi był on, którego nie powstrzyma to, że wdrapała się aż tutaj, ani to, że zastosuje jakąś sztuczkę.  

- Czego chcemy?! – Mężczyzna wybuchnął śmiechem. – Chcemy jedynie abyś z nami poszła i zmierzyła się z tym, co dla ciebie przygotowaliśmy. W innym wypadku…
                Salamander krzyknął z bólu i złapał się za głowę wyrywając się Lucy. Upadł w tył uderzając plecami o kanapę, na której leżeli Happy, Ayame i Hitomi, ale nadal próbował się podnieść.
- Nie rób tego! – Przerażona Heartfilia, najdelikatniej jak umiała, zmusiła go do ponownego oparcia się o kanapę. – Dobrze! Pójdę z wami!
- Lucy… Nie rób… Tego… - Natsu nawet nie był w stanie jej się wyrwać. Ledwo mówił. Co oni mu zrobili?!
- Nie pozwolę, aby cię krzywdzili!
- Dam… Radę…
                Był uparty jak zawsze, ale oddychał ciężko, a na jego ciele pokazał y się kropelki potu. Nawet nie chciała myśleć jakby skończył się kolejny atak. Salamander może i był silny, ale nie niezniszczalny i jeśli teraz znaleźli na niego sposób… Nie pozwoli, aby znowu mu to zrobili! Ochroni go!
- Natsu, pozwól mi… - Wstała zanim zdążył ją złapać.
- Nie! – Nie popatrzyła już na niego. Wiedziała, że próbuje wstać ją powstrzymać, ale nie zamierzała do tego dopuścić. Tym razem nie będzie się za nikim chowała i czekała aż ktoś inny załatwi sprawę. Będzie walczyć, nie ważne jak silny był przeciwnik i co potrafił.
- Jestem gotowa! – Dziewczyna podeszła do Gwiezdnych Duchów mimo wyraźnych protestów Dragneela i dopiero teraz rzuciła mu smutne, ale pełne determinacji spojrzenie. Powiedziała tylko jedno:
- Przepraszam…


                Coś uderzyło w nią z ogromną siłą. Uderzyła o ziemię i przetoczyła się jeszcze parę metrów zanim nie zatrzymała się na czymś twardym. Jęknęła cicho dotykając ręki, na której skoncentrowała się cała siła uderzenia. Nie miała nawet cienia wątpliwość, co do jej stanu. Złamana. Cholera!
- Może uciekłaś przed zwierzętami, które chodzą po ziemi, ale ptaki nie miały trudności z wypatrzeniem cię. Co teraz zrobisz Lucy Heartfilio? – Gwiezdny Duch przed nią, świetnie się bawił podchodząc powoli, gdy ona nieudolnie próbowała wstać.
- Będę walczyć! – Chwyciła bicz w lewą dłoń. Czuła, że nie będzie łatwo operować tą ręką i już teraz jest na straconej pozycji, ale nie wolno jej było się poddawać.
- No, no, no. Nie spodziewałem się tego po tobie… A może tak chcesz przywołać jakiegoś Gwiezdnego Ducha, aby był twoją tarczą?
                Niby się uśmiechał, ale w jego oczach błysnęło coś… On tylko czekał aż to zrobi. Nie wiedziała, dlaczego ale wszystkie Gwiezdne Duchy, z którymi przyszło jej się zmierzyć oczekiwały, że będzie taka jak Karen, a przynajmniej to była jedyna znana Lucy, kluczniczka która w taki sposób wykorzystywała istoty, które powinny być jej przyjaciółmi. W przeszłości jednak… Kto mógł doprowadzić do tego, że Gwiezdne Duchy tak bardzo znienawidziły Magów Gwiezdnej Energii?
- Chyba nie myślałeś, że to ja się z tobą zmierzę? – Spytała zupełnie jak tego oczekiwał. Natychmiast wyciągnęła klucz i zanim zdążył go zobaczyć Lucy bezsłownie przywołała jednego ze swoich przyjaciół.

                Byli gdzieś pośrodku lasu, ale to akurat nie było jej największym problemem. Przynajmniej nie będzie postronnych świadków… Uważnie przypatrywała się dwójce Gwiezdnych Duchów. Kobieta z lekkim uśmiechem usiadła sobie na jednym z przewalonych konarów i tylko przypatrywała się im. Mężczyzna natomiast stanął przed nią w lekkim rozkroku wymachując ogonem raz w lewo raz w prawo.
- Mogę wiedzieć, jakie otrzymam zadanie, Velculpula? – Nie wiedziała, dlaczego jej głos brzmi tak bezbarwnie, ale to chyba lepiej. Im mniej wiedzieli tym mniej informacji mogli wykorzystać przeciwko niej.
- Och, czyli już wiesz, kim jesteśmy. – Duch przyjrzała się Heartfilii z zainteresowaniem, jakby była psem, który wykonał właśnie ciekawą sztuczkę. Lucy zupełnie się to nie spodobało.
- To raczej nie było trudne. – Zauważyła dziewczynka.
- Racja. – Przyznała kobieta.
- Koniec pogaduszek. Panna Heartfilia musi się przygotować, prawda Pavio? – Lis zerknął na swoją towarzyszkę.
- Tak, tak. – Kobieta westchnęła i machnęła ręką. – Wyjaśnij jej wszystko i zaczynajcie.
                Mężczyzna naburmuszył się i posłał swojej towarzyszce pełne wyrzutu spojrzenie, na co tylko ona uśmiechnęła się promiennie i wysłała mu całusa. Parsknął i odwrócił się w stronę Heartfilii, a jego uśmiech przybrał bardzo drapieżny wyraz, który nie spodobał się blondynce.
- Tak, więc panno Heartfilio twój cel jest prosty: masz przeżyć.
- Jaki jest haczyk? – Spytała podejrzewając już jak będzie brzmiała odpowiedź.
- Wszystko w tym lesie spróbuje cię dopaść i rozszarpać. – Miał minę jak dzieciak, który złapał właśnie małą muszkę i miał ochotę wypróbować nowe szpilki swojej mamy do dogłębnego zbadania tejże istotki. Cholera… - A, właśnie! Nie możesz wyjść poza teren tego lasu, bo inaczej z automatu przegrywasz, jasne? Jeśli uda ci się przeżyć trzy godziny – wygrywasz, ale jeżeli nie… No, cóż… Będzie ci już wszystko jedno. Gotowa?
- Hai.
- Zaczynamy!


- CO TO MA ZNACZYĆ?! – Warknął Duch bardziej jak zwierze, a nie człowiek.
                Plue pomachał do Lisa poczym popędził, aby zaatakować, ale zanim do niego dotarł Lucy już go odwołała. Wezwanie Psa zdekoncentrowało jej przeciwnika oraz dało kilka cennych sekund, aby mogła się podnieść i przyszykować do kolejnego ataku, który wykonała chwilę później. Velculpula nie zdążył się nawet zasłonić i silny cios wytrącił go z równowagi. Podniósł się z mrocznym uśmiechem wycierając krew z kącika usta.
- Naprawdę myślałeś, że wykorzystam któregoś z moich przyjaciół do walki z tobą? I co? Może jeszcze miałam w tym czasie uciec?
- Wszyscy jesteście tacy sami! – Zaatakował wyciągając dłoń z pazurami zamiast zwykłymi paznokciami. Ledwo udało jej się zrobić unik.
- Nieprawda!
                Trzasnęła biczem w pobliżu jego twarzy, a gdy uniósł dłonie, aby się zasłonić ona zamachnęła się po raz drugi i związała jego nadgarstki razem.
- Teraz mi nie uciekniesz! – Zawołała uśmiechając się triumfalnie. Jej magiczna energia niebezpiecznie zbliżała się ku krytycznemu stanowi. Ile jeszcze zostało jej czasu?
- Jesteś tego taka pewna? – Szarpnął nadgarstkami i wyrwał dziewczynie jej broń. W tej samej chwili też jej ciało zabłysło i strój zapewniający jej umiejętności Cygnus rozsypał się w złoty pył.
                Późniejszych zdarzeń nie można było nawet nazwać walką. Lucy służyła raczej, jako worek treningowy dla Gwiezdnego Ducha, który świetnie się bawił okładając ją pięściami i patrząc jak nieudolnie próbuje się bronić. Była zbyt zmęczona, aby stawiać opór i nie miała ani odrobiny magii, aby spróbować zrobić cokolwiek, co by zatrzymało Lisa. Chociaż wolała służyć, jako worek treningowy z myślą, że może Gwiezdny Duch zapomni się i jej nie zabija do czasu, gdy wreszcie miną te trzy godziny, niż umrzeć w tak żałosny sposób.

-----------------------------------------------------------------------

                Skierował mordercze spojrzenia na Gwiezdnego Ducha, który właśnie pojawił się niedaleko niego. Z rykiem wyskoczył w jej stronę i prawie udało mu się ją złapać, ale uniknęła jego ataku w ostatniej chwili.
- Czekaj! Jeśli się nie uspokoisz zwiększę odczuwany przez ciebie ból!
- GDZIE JEST LUCY?! – Znowu rzucił się na Gwiezdnego Ducha.
- Przyszłam właśnie po to by cię tam zaprowadzić! Ugh! PRZESTAŃ MNIE ATAKOWAĆ! – Krzyknęła wściekła i machnęła dłonią, przez co Salamander nagle stracił władze w nogach i walnął o ziemię.
- WALCZ UCZCIWIE!
- NIE PRZYSZŁAM Z TOBĄ WALCZYĆ!
                Pavio skrzywiła się widząc jak wokół ręki różowowłosego zaczyna tańczyć ogień. Czy on nie potrafi się uspokoić i pomyśleć?! I co on tak próbuje się przesunąć? Nawet, jeżeli będzie miał prosty tor lotu to i tak nie będzie mógł się wybić do ponownego ataku… Nie. On jej próbuje zagrodzić drogę go dziecka i kotów. Chce ich chronić. Geez… Przynajmniej już wiadomo jak zmusić go, choć trochę do myślenia.
- Natsu… -Sensai… - Dziewczynka chwilę po odzyskaniu świadomości spojrzała na Smoczego Zabójcę nadal nieco rozkojarzona. – Co się stało…? Gdzie mama?
- Hitomi! Nic ci nie jest? – Chłopak podbiegł do blondynki i przyjrzał się jej dokładnie. Dopiero po chwili powiódł po sobie zaskoczonym spojrzeniem. Z powrotem popatrzył na Pavio nadal wściekły, ale nieco bardziej skory do współpracy. – Dobra! Mów gdzie jest Lucy!
- Aleś ty nie miły. – Burknęła Paw. – Panienka Heartfilia jeszcze nie skończyła swojego zadania, ale jak już po nią pójdziesz to nie zacznij panikować, bo nie stało się nic, co zagrażałoby jej życiu. Velculpula trochę ją pokiereszował i poobtłukiwała się trochę w lesie… - Kobieta chrząknęła. – W każdym razie jak już mówiłam tyko nie panikuj. Najlepiej będzie, jeśli ją tutaj przyniesiesz, opatrzysz i zrobisz coś do jedzenia, aby uzupełniła energię.
- Hai. – Salamander zerknął jeszcze na dziewczynkę i jego spojrzenie przeniosło się na jeszcze śpiące exceedy. – Obudź ich i zabierz mnie do Lucy.
- Natsu-sensai? Co się stało mamusi? Kim jest ten Gwiezdny Duch? – Hitomi nadal nie rozumiała, co się dzieje i zaczynała się już denerwować tym wszystkim. Nie podobało jej się to, co się dzieje.
- Ach! Nic takiego! Lucy poszła zdobyć kolejny klucz i zaraz ją tutaj przyniosę. Poczekasz na nas z Happym i Ayame? – Pavio aż zamrugała widząc nagłą zmianę Smoczego Zabójcy. Gdyby nie wyraz jego oczu, gdy patrzył na nią, nie powiedziałaby, że jeszcze chwilę temu ten osobnik był gotów ją spalić na popiół.
- No, dobrze… Ale wracajcie szybko! Ayame chodźmy na górę! – Dziewczynka pociągnęła rozespaną exceedkę i pobiegły razem na piętro.
- Popilnuje ich. – Happy, który od chwili przebudzenia przysłuchiwał się uważnie toczącej się rozmowie teraz tylko popatrzył poważni na przyjaciela i poleciał za dziewczynkami.
- Dzięki Happy!
- Aye sir!
                Teraz znowu zimne spojrzenie Dragneela spoczęło na Gwiezdnym Duchu. Powiedział tylko krótkie „prowadź”, ale Paw nie zamierzał się z nim sprzeczać. On naprawdę miał ochotę zrobić jej dużą krzywdę, a tego wolałaby uniknąć.

--------------------------------------------------------------------

- LUCY!
                Jęknęła, ale w końcu otworzyła oczy. Sekundę później tuż nad nią pojawił się Natsu będący równie wściekły, co zdenerwowany jej stanem. Rzucił komuś mordercze spojrzenie zaciskając zęby z taką siłą, że dziewczyna zastanawiała się czy sobie ich nie połamie.
- Jak się czujesz? – Spytał delikatnie dotykając jej ramienia. Na szczęście nie było to prawe, które nawet teraz pulsowało ogromnym bólem.
- Bywało lepiej… - Udało jej się nawet uśmiechnąć, choć z trudem. – Hitomi…
- Są cali. Nic im się nie stało.
- A ty…
- Ja też. – Chłopak znowu na kogoś spojrzał. – Daj to i precz stąd. – Warknął.
- Spokojnie koleś! Już sobie idę! – Gdy w lewej dłoni pojawił jej się klucz zacisnęła ją w pięść.
                               Odwróciła głowę w prawą stronę gdzie kucnęła jakaś kobieta. Już po pierwszym spojrzeniu na jej twarz Lucy zdała sobie sprawę, że widzi właśnie Paw, która posłała jej pokrzepiający uśmiech.
- My zmierzymy się, gdy trochę wyzdrowiejesz i odpoczniesz, ale ponieważ moja zadanie będzie bardziej w sferze psychicznej niż fizycznej, nie będę czekać aż całkowicie powrócisz do zdrowia. Do zobaczenia panienko Heartfilio.
                Lucy zamrugała, gdy Pavio zmieniła się w złoty pył. Odwróciła głowę w stronę różowowłosego, który chwilę patrzył zamyślony w miejsce gdzie stał Duch, ale szybko się ocknął ze swoich myśli i delikatnie wziął ją na ręce. Syknęła, gdy dotknął jej złamanej ręki.
- Wytrzymasz? Zaraz będziemy w domu. – Powiedział podnosząc się z nią z ziemi.
- Tak… - Chłopak ruszył do przodu biegnąc, jednak bez miotania nią na wszystkie strony i stąpając bardzo miękko po nierównym gruncie. – Natsu…
- Mmm?
- Czy będzie źle, jeśli bym przysnęła? – Spytała czując jak kleją jej się oczy.
- Nie. Przypilnuje żeby nic ci się nie stało.
- Wiem, Natsu … Dziękuje…

                Obudziła się już w swoim pokoju i po otaczającej ją ciemności zorientowała się, iż jest już noc. Poruszyła się próbując wstać jednak jedna po chwili z przerażeniem stwierdziła, że nie czuje nic od łokcia aż po palce w prawej ręce, czyli tam gdzie miała gips. Uniosła bezwładną rękę i machnęła nią. Chociaż widziała, że się rusza to i tak nic nie czuła. Okropność.
- Lucy?
- Natsu! – Dziewczyna odwróciła się w stronę Salamandra i zmarszczyła brwi. – Dlaczego spałeś na krześle?
- Przecież powiedziałem, że będę cię pilnował. – Odpowiedział sennie i znowu zamknął oczy, ale chwilę później znowu je otworzył będąc już bardziej przytomnym. – I jak się czujesz?
- Lepiej. To ty mnie opatrzyłeś? I nie wiesz, co z moją ręką? – Spytała po obejrzeniu starannie założonych bandaży na jej rękach. Wiedziała, że o resztę ran zadbano tak samo.
- Nie wiedziałem czy będziesz chciała powiedzieć o tym Wendy… I tak powinnaś ją poprosić o pomoc. Co do ręki to mam taką maść, co znieczula na jakiś czas miejsce, które się posmaruje. Musiałem ją nastawić i wolałem abyś tego nie czuła. - Gdy to powiedział Lucy skrzywiła się spoglądając po sobie.
- Tak, pewnie powinnam. Dziękuję, ja chyba też wolałabym tego nie czuć.
                Dziewczyna westchnęła i przymknęła oczy zagłębiając się w swoim łóżku. Wszystko ją bolało! Słysząc jednak jakiś ruch i otwieranie drzwi spojrzała w stronę Salamandra jednak jego już nie było. Powiodła wzrokiem po pokoju aż jej oczy zatrzymały się na błyszczących przedmiotach na biurku. Jej klucze! Jęknęła, gdy jej cało zaprotestowało przed tym, co chciała zrobić, ale w końcu stanęła na równych nogach. Jej ubranie było tym samym, które miała na sobie w czasie walki, ale wolała to niż gdyby Natsu miał ją przebrać… Właściwie to gdyby to zrobił nie byłoby to dla niej zaskoczeniem. Jak najbardziej był do tego zdolny.
- Lucy! – Drgnęła słysząc swoje imię i łapiąc za klucze odwróciła się z miną niewiniątka w stronę niezadowolonego jej wyczynami Dragneela. – Do łóżka. Już.
- Ja tylko…
- Do. Łóżka. JUŻ.
                Heartfilia pomknęła (jak na swoje możliwości) z powrotem na materac a potem bez gadania pozwoliła, aby Salamander poprawił jej poduszkę tak, aby mogła wygodnie usiąść. Otrzymała miskę zupy, więc bez pytania zaczęła ją jeść ciekawa jak wielkie opierdziel dostanie za dzisiejszy dzień. Dragneel obserwował ją bez słowa dopóki nie skończyła, a następnie zabrał puste naczynie i zniknął na parę minut. Dziewczyna powoli zaczęła denerwować tym jego milczeniem oraz jak ją obserwował. Uważnie i oskarżycielsko. Chyba naprawdę był na nią bardzo zły…
- Opowiedz mi wszystko. Ze szczegółami. – Powiedział tylko jak wrócił i przystawił sobie krzesło bliżej niej.
                Opowiedziała, więc. Gdy doszła do chwili, gdy Lis zaczął ją atakować pomimo tego, że nie mogła się już bronić Salamander warknął i zaczął robić okrążenia po pokoju dopóki nie skończyła. Zamknął oczy i nabrał powietrza a potem wypuścił je powoli. Widocznie spokojniejszy wrócił na swoje miejsce obok blondynki.
- Spałaś jakieś osiem godzin. Przyszła Levy i pomogła mi ugotować tamtą zupę. Przepytała mnie ze wszystkich szczegółów a potem też doradziła abym przyprowadził Wendy. Hitomi i Ayame nie wiedzą jak poważnie było. Myślą, że tylko zemdlałaś od wyczerpania magii, tak wtedy, gdy znalazła cię Juvia. Happy pilnuje dziewczyn w ich pokoju, śpią od paru godzin i przedtem chciały cię zobaczyć, ale obiecałem im, że porozmawiasz z nimi rano jak się obudzisz.
- Oh… Wszystkim się zająłeś… Dziękuje.
- Nie wszystkim. Zostało jeszcze jedno. – Mówiąc to Dragneel złapał dziewczynę za rękę unieruchamiając ją.
                Lucy w pierw przez zaskoczenie spróbowała się wyszarpać i głośno zaprotestowała, ale zanim zdążyła zareagować Natsu rozciął sobie rękę nożem, którego wcześniej zupełnie nie widziała. Zasłonił jej widok na to, co robi, ale poczuła jak po jej ramieniu rozprowadzany jest wiadomy już płyn.
- Natsu! Co ty wyprawiasz?! – Krzyknęła, ale jej pole manewru było dość wąskie przez jedną bezwładną rękę i drugą unieruchomioną. Nawet, gdy zaczęła się rzucać nic to nie pomogło.
- Skończyłem! – Pochwalił się różowowłosy natychmiast ją puszczając i z uśmiechem przyglądając się swojemu dziełu.
- Zgłupiałeś do reszty?! – Krzyknęła blondynka z przerażeniem patrząc na rękę umazaną krwią. – Kompletnie ci odbiło! Przynieś apteczkę! NATYCHMIAST!
- Ale…
- JUŻ!
                Nie minęła nawet minuta a różowowłosy pojawił się z apteczkę i usiadł grzecznie na krześle, gdy Heartfilia tego zażądała. Dziewczyna ostrożnie wytarła całą krew i polała ranę wodą utlenioną, po czym skarciła Salamandra, gdy ten zaczął się wiercić i jęczeć jak to strasznie szczypie. Znowu wytarła miejsce wokół rany usuwając pozostałości krwi oraz nadmiar wody utlenionej poczym zabandażowała dłoń różowowłosego.
- … I żeby mi się takie coś nie powtórzyło! Po co ty to w ogóle zrobiłeś?
- Oni powiedzieli, że rozpoznasz te znaki… - Powiedział Dragneel z miną zbitego szczeniaka.
- Oni…? – Dziewczyna rzeczywiście przyjrzała się krwi na ręce i powoli zaczęła odnajdywać pewien wzór typowy dla starego języka, którego nauczyła się, jako pierwszego zaraz po ich narodowym. – Nie wierze…
- Co tam pisze? – Spytał się chłopak wyciągając szyję, aby jeszcze raz zobaczyć swoje dzieło.
- Nie mówi się „pisze”, a „jest napisane”. – Automatycznie poprawiła go dziewczyna rozszyfrowując niechlujnie napisane słowa zawarte w znakach. – To jakaś przysięga… Cholera, Natsu! I mówisz mi, że rozciąłeś sobie rękę i nabazgrałeś mi nieznane ci znaki na ramieniu, bo ktoś tak powiedział?! Ty wiesz, co ty w ogóle zrobiłeś?!
- Przysięgłem cię chronić i Gwiezdne Duchy będą musiały najpierw walczyć ze mną żeby dobrać się do ciebie… Czy jakoś tak. – Salamander wzruszył ramionami.
- Debil! Ale masz rację. Mniej więcej tak to wygląda… Po jaką cholerę ci to było?
- Może, dlatego że nie chcę cię już widzieć w takim stanie?!
                Natsu Dragneel był typem, który nieważne, w jakim stanie się znajdzie będzie szczęśliwy dopóki będzie otoczony swoimi przyjaciółmi. Nie znosił jednak, gdy jednemu z nich działa się krzywda a on nie mógł nic zrobić. Chciał samemu pokazać jak kończą wrogowie jego nakama i robił wszystko, aby było to możliwe. Tym razem nie powinien być w stanie cokolwiek zdziałać, ale ten kretyn jak zwykle wiedział swoje! I teraz padało tylko pytanie:, jakie konsekwencje będzie miał jego czyn?
- Przepraszam, Natsu. – Lucy pochyliła głowę i zacisnęła ręce na kołdrze. – Nie chciałam cię tak martwić… Ja po prostu… - Czuła jak pod powiekami zebrały jej się łzy. Było jej tak głupio! Wcale nie myślała jak może się z tym czuć Salamander i zamiast go chronić przed swoimi problemami tylko mu ich nakładała.
- Hej. Nie płacz Luce. Teraz już wszystko będzie dobrze. – Różowowłosy przygarnął do siebie dziewczynę i przytulił ją uważając na jej rany. Odgarnął jej włosy z czoła, a gdy uniosła na niego wzrok delikatnie ją pocałował.
                Znowu czuła te niezwykłe ciepło, które od niego biło. Uwielbiała, gdy był przy niej. Zawsze myślała, że to wszystko odbywa się zupełnie inaczej, że wystarczy spojrzeć w oczy ukochanemu i praktycznie natychmiast wszystko wewnątrz mówi: „to on”. Natsu był znajomym, członkiem drużyny, przyjacielem i w końcu obiektem westchnień, ale jeszcze wtedy nie myślała o nim w ten sposób. Po prostu był i to właśnie się liczyło. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że zamknęła oczy dopóki różowowłosy nie podniósł jej brody w górę zaprzestając pocałunku. Uniosła powoli powieki i spojrzała wprost w zielone tęczówki.
- Uśmiechnij się dla mnie Luce.
                Zamrugała, ale w końcu na jej ustach wypłynął nieśmiały, pełen ciepła i szczęścia uśmiech. Dragneel mruknął i znowu ją pocałował biorąc we władanie jej usta. Zatraciła się w pocałunku całkowicie poddając się jego woli. Wplotła sprawną dłoń w jego włosy i szarpnęła wywołując z jego strony warknięcie. Pisnęła, gdy pociągnął ją w dół tak, że zjechała po poduszce a on sam znalazł się tuż na nią. Znowu ją pocałował, ale tym razem nagle podniósł się i zawisł nad nią z tym swoim charakterystycznym uśmiechem.
- A teraz śpimy! – Zawołał entuzjastycznie uwalając się obok Lucy i ostrożnie przyciągając ją do siebie.
- C-co ty robisz? – Zająknęła się z zaskoczenia. Nadal czuła niezwykłe ciepło, które rozchodziło się po jej ciele.
- Idę spać, a ty ze mną. Musisz mieć dużo siły żeby wyzdrowieć, prawda Luce?
- Tak. Kocham cię Natsu. – Szepnęła wtulając się w niego.
- Ja ciebie też Luce.


-----------------------------------------------------------------

                Nieświadoma tego przewróciła się na drugą stronę a następnie rzuciła powrotem do poprzedniej pozycji. Na całym jej ciele pojawiły się kropelki potu, a jej twarz zdobił wyraz wielkiego cierpienia. Raz po raz zaciskała ręce na kołdrze i jęczała prawie krzycząc przez koszmar, który nawiedził ją tej nocy.
                Czerwone tęczówki znalazły się na wysokości jej oczu, a mroczny uśmiech powili wypłynął na jego usta. Szarpnęła się, ale on tylko mocniej zacisnął rękę na jej karku unosząc ją do góry tak, że musiała stanąć na palcach. To bolało! Z jej ust mimowolnie wydostał się krótki okrzyk, który widocznie dał satysfakcję chłopakowi. Walczyła już tak długo… Jet, Droy i ona zostali rozdzieleni, więc nawet nie wiedziała jak bardzo są potłuczeni. Rudera, w której byli była tylko ich chwilową kryjówką, do której nie mieli zamiaru wrócić już nigdy więcej. Nikt tutaj nie zajrzy, więc też i ich nie uratuje.
- Nie trać tylko przytomności. Wtedy nie będzie już zabawy…

                Wszystko pochłonęła ciemność i ukazała kolejną scenę. On stał w ich gildii, a na jego ramieniu widać było czarny znak Fairy Tail. Nie, nie, NIE! To nie może być prawda! Jak mistrz mógł… Po tym wszystkim, co zrobił… Nie! Dlaczego?!

                To było kolejne wspomnienie. Obronił ją samemu przyjmując na siebie atak. Ich przyjaciel… Ich wróg stał kilka metrów przed nimi a wokół jego ciała trzasnęły pioruny. Przecież powinno być na odwrót. To Gajeel był tym złym, a Laxus dobrym, więc dlaczego… Dlaczego jej były oprawca ją uratował, a osoba, którą znała od wczesnego dzieciństwa… Spojrzała na plecy Redfoxa i… Nie poczuła już paraliżu w całym ciele i pętli, która zaciskała się na jej gardle nie pozwalając na wykrztuszenie z siebie ani słowa. Jakimś cudem chyba przestała się go bać…

                Zamrugała dość intensywnie zastanawiając się czy to, aby nie żart, ale ten osobnik nie nawykł chyba do żartów, a w każdym razie nie podejrzewała żeby miał w sobie ukrytą naturę tego typu. Taa… Jasne…
- Nie bierzesz ze sobą Liliego?  Przecież jest twoim partnerem. – Spytała, aby nie wystawiać jego cierpliwości na próbę swoim milczenie. Właśnie. Dlaczego proponuje to jej?
- Mówią będą też jakieś zadania umysłowe, a ty podobno jesteś bardzo mądra. Chyba, że źle mi powiedzieli? – Uch! Jak on śmiał!? W takim razie niech sam się przekona!
- Oczywiście, że mówili prawdę! Dobrze, skoro twoja propozycja jest nadal aktualna to będę z tobą w drużynie w czasie egzaminu na maga klasy „S”!
                              

                Otworzyła szeroko oczy i szybko usiadła rozglądając się wokół siebie. Rumor ustał i zastąpiły go śmiech i chichoty jej współlokatorek oraz oburzone krzyki jednej z nich. To jest właśnie minus mieszkania w jednym budynku z kupą innych ludzi. Nie dadzą się nawet wyspać! Musiało być jeszcze wcześnie…
                Dziewiętnasta. Przespała prawie dwadzieścia cztery godziny. Właściwie to nie pamiętała, o której się położyła poprzedniego dnia, a wszystkiemu winien był przedmiot leżący na biurku, który zdawał się z niej wyśmiewać samym swoim istnieniem. Tylko myśl o cennym środku powstrzymywała ją przed spaleniem tej cholery, ale problemem właśnie było otworzenie tego.
                Oczywiście, że chodziło o grubą księgę oprawioną w skórę i z dwoma potężnymi klamrami u dołu i u góry. Tak, tak, przecież to nie może być aż tak trudne do otwarcia, ale chodziło o wszelkiego rodzaju blokady, zabezpieczenia i zamki magiczne, które nałożono na ten przedmiot. Normalnie jakby skrywała wiedzę o nieśmiertelności czy czymś równie cennym i pożądanym przez normalnych ludzi.
                Miała iść do Lucy… Chyba powinna zacząć bardziej jej pilnować, bo przecież pakować się w takie szambo i jeszcze zupełnie nie zdawać sobie z tego sprawy… Jej wzrok powędrował z powrotem do księgi. Czy i ona nie zamierza wpakować się w coś podobnego? Cholera.  Jednak nie może… No dobra! Nie potrafi zostawić tej księgi w spokoju. Zawsze rozwiązywała każdą z zagadek, jakie jej się napatoczyły i nawet dla rozrywki znajdywała sobie a to zakodowane teksty, a to nowe martwe języki do nauki. Czasem zastanawiała się czy takiego czegoś nie powinno się leczyć.
                Wstała i ruszyła w poszukiwaniu ubrań oraz akcesoriów do kąpieli, by zaraz potem pobiec pędem do łazienki. Wystarczyło jej pół godziny, aby już całkowicie wyszykowana niepostrzeżenie wymknąć się z akademika. To nie tak, że jej współlokatorki jakoś szczególnie jej przeszkadzały, ale czasem to było trochę męczące. Było już ciemno, ale jeszcze ciepło tak, że wystarczyła tylko dżinsowa kurtka na jej ulubioną sukienkę. Miała pomyśleć o nowej garderobie, ale chyba tego jednak nie zrobi. Może poczeka aż jej ubrania się zniszczą i dopiero wtedy? Na urośnięcie nie miała, co liczyć. Już na zawsze zostanie krasnalem…
                Sen, który miała tej nocy nie był odosobniony, ale co jej podświadomość chciała przez to powiedzieć? Czy miała się trzymać od tego nieczułego drania z daleka? A może właśnie nie, przecież to były sceny gdzie on powoli się zmieniał, chociaż… UCH! Już sama nie wiedziała!
                W oddali zobaczyła wreszcie nowy dom Lucy. Zaczerpnęła głęboko powietrza, a następnie wolno je wypuściła odsuwając też kotłujące się w jej głowie myśli. Czas dać burę Heartfilii za jej bezmyślność. W wyobraźni zatarła ręce i wybuchnęła mrocznym śmiechem.

--------------------------------------------------------------------


- Natsu Dragneelu, masz w tej chwili przestać! – Warknęła wściekła już dziewczyna.
                Levy ukryta swój uśmiech za kubkiem z herbatą, który trzymała. Gdy przyszła do domu swojej przyjaciółki zastała ją już ze zszarpanymi nerwami, których powodem był jej chłopak. Salamander znalazł ciekawy pomysł na odegranie się za takie zdenerwowanie go i teraz obchodził się z blondynką jak z jajkiem. Nawet McGarden musiała przyznać, że to dość nikczemny sposób na zemstę. Lucy siedziała na kanapie opatulona całą masą koców jak w kokonie tak, że wystawały tylko jej twarz i ręce. Z tego, co już się dowiedziała to odwiedziła ich Wendy, dlatego też, Heartfilia jednak poprosiła ją o szybką kurację i teraz, choć była zdrowa to jednak trochę osłabiona.
- Ale jeżeli zmarzniesz i się przeziębisz…
- Natsu!
- Dobrze, już sobie idę! – Powiedział wyrzuciwszy ręce w górę i wyszedł z pokoju.
- Nie jesteś da niego przyostra? – Spytała niebieskowłosa patrząc niepewnie na przyjaciółkę, która przykryła się jednym kocem resztę odrzucając w tył.
- Będę dla niego tak ostra jak na to zasługuje. PRAWDA, NATSU?! – Podniosła głos i spiorunowała wzrokiem drzwi. Po chwili dało się słyszeć jak różowowłosy wchodzi na górę specjalnie ciężko stawiając nogi.
- Skąd wiedziałaś? – Spytała zaskoczona McGarden, która nie pomyślałaby, że Smoczy Zabójca będzie ich podsłuchiwać.
- Chyba za dobrze go znam. – Dziewczyna westchnęła i ukryła się w swoim kocu tak, że było widać jedynie czubek jej nosa.
- Hej, Lucy. Co się stało?
                McGarden odstawiła swój kubek i ostrożnie podeszła do blondynki. Niepewnie dotknęła jej ramienia, a gdy ta nie zareagowała, Levy wślizgnęła się pod koc i przytuliła przyjaciółkę.
- Powiedz mi.
- Jestem taka słaba. Chciałam trzymać Natsu jak najdalej od tego, ale zamiast tego przysporzyłam mu tylko zmartwień. Levy, co ja mam zrobić? Natsu teraz jeszcze zrobił coś… Nawet nie jestem jeszcze w stanie powiedzieć, co! Ktoś mu powiedział o pewnym rytuale, dzięki któremu będzie mógł mnie chronić i ten kompletny dureń zupełnie bez zastanowienia to zrobił. Czekaj, zaraz ci pokaże…
                Dziewczyna dźwignęła się z kanapy i chwilę pokręciła po pomieszczeniu, po czym wróciła z kartką i długopisem z powrotem uciekając pod koc. Pewnie kreśliła kolejne linię na papierze cały czas zaciskając przy tym usta w wąską linię. W końcu przyjrzała się krytycznie swojemu dziełu i podała je zaciekawionej McGarden.
- Nie znam tego języka, ale jest bardzo stary. Ten znak wygląda jak „karoko” znaczący tyle samo, co wojować w jakiejś sprawie, ale inne… Nie rozpoznaję żadnego z nich.
- To język powszechnie używany przez Gwiezdne Duchy oraz znany prawdziwym Gwiezdnym Magom (przynajmniej w większości). Ten tutaj znak to „człowiek”, a ten tuż obok oznacza istotę Gwiezdnej Energii. Jeżeli występują razem oznaczają tyle samo, co „człowiek kroczący po drodze gwiazd”, a po naszemu to po prostu Mag Gwiezdnej Energii. Pod nimi jest „horono” to… - Dziewczyna widocznie się zawahała przy tym słowie. - … Najlepszym odpowiednikiem będzie „rycerz” albo można powiedzieć „wojownik przepełniony honorem”. Ten ostatni to „karoko” tylko, że w tym języku mówi się „karoro” i nie oznacza tyle, co wojować, a raczej „walczyć w czyjejś obronie”. To akurat zawsze jest postrzegane, jako przysięga bronienia kogoś. Ten symbol jest traktowany bardzo poważnie przez wszystkich znających jego znaczenie.
- Czyli Natsu przysiągł, że będzie ciebie bronić. Zaznaczono, że jesteś Gwiezdnym Magiem, więc… Przysiągł cię bronić przed czymś, co jest z tym związane, najpewniej przed Gwiezdnymi Duchami. – Dziewczyna wypowiadała każde słowo z rozwagą analizując słowa przyjaciółki. – Skoro to ma być wojownik, to zapewne ta cała przysięga nie będzie aż taką tajemnicą wśród Gwiezdnych Duchów, ale też nie będzie bardzo rozpowszechniona, jeżeli Natsu nie zrobi zbyt dużego zamieszania. Wojownicy w prawie każdej kulturze są w pewien sposób szanowani z uwagi na to, że zdecydowali się stanąć w obronie czegokolwiek jak na przykład ojczyzny czy rodziny, więc na pewno teraz w pewien sposób może wiązać się z Gwiezdnym Światem… Powinnaś zapytać któregoś z Gwiezdnych Duchów o szczegóły, bo jednak to jest dość unikatowa kultura zwarzywszy na to, że nie są ludźmi i żyją dość długo. – Powiedziała wreszcie McGarden patrząc poważnie na blondynkę.
- Tak, wiem. Jeszcze nie mam dość energii na kogoś więcej niż Plue, ale też nie wiem, kogo najlepiej o to spytać.
- Pokaż swoje klucze. – Levy uśmiechnęła się i mrugnęła. – Zaraz sporządzimy listę wszystkich „za” i „przeciw” każdemu z nich, a na podstawie tego zdecydujemy. Dobrze?
- Hai!

----------------------------------------------------------------------

                Westchnęła i spojrzała w nocne niebo przypatrując się wielkiemu księżycowi, który tej nocy oświetlał jej drogę. Jej misja: zniszczyć Nocną Marę, która według mieszkańców nawiedzała ich każdej nocy i męczyła koszmarami. Misja klasy „S” z uwagi na to, że sam wróg oraz jego siła jest nieznana. Tak, wybrała te zadanie w ramach relaksu od jakiś trudniejszych zadać, na które wolałaby pójść z przyjaciółmi. Zwykle takie misje są dłuższe a oni zawsze potrafili umilić ten czas.
                Chciała też przemyśleć parę spraw. Jej życie stało się takie… monotonne i nudne. Dlatego też tak bardzo zaangażowała się w śledzenie Strauss. Mimo tych ciągłych walki i częstym braku rozmów w pewnym sensie były do siebie bardzo podobne i możliwe, że Tytania traktowała białowłosą jak ulubioną kuzynkę, z którą choć wojowała to jednak ją bardzo lubiła.
                Teraz nagle wszyscy magowie wreszcie zaczynali rozwiązywać wszystkie sprawy z uczuciami między sobą. Mira kogoś miała, Gray wreszcie postanowił coś zrobić z Juvią, ostatnio Natsu i Lucy byli sobie bliżsi niż kiedykolwiek wcześniej i jakoś tak rzadko już bywali w gidii, młodzi magowie, czyli Wendy, Romeo, Kaze i Hitomi uwielbiali ze sobą spędzać czas, kiedy to wcześniej ich mała Smocza Zabójczyni i ognisty mag prawie zupełnie ze sobą nie rozmawiali. Nawet ten gbur Gajeel ciągle kręcił się przy ich małej Levy, ale one chyba nie pozostawała mu dłużna. Z tego wszystkiego nie wspominając nawet o Evergreen i Elfmanie!
                Tylko ona ciągle pozostawała w tym samym miejscu. Kochała go, ale próbowała znienawidzić jednak to było dla niej niemożliwe, tylko kiedyś, przez pewien czas… A potem wrócił bez jakikolwiek wspomnień niewinny jak w młodości i chcący odpokutować za wszystkie czyny, których nawet nie pamiętał. Tak bardzo za nim tęskniła… Podobno uciekł jakiś rok-dwa lata temu. Wyrok był jednoznaczny – egzekucja.
- Widzę nową twarz… - Zamruczała biała kobieta stojąca parę metrów przed nią. Na twarzy Scarlet wypłynął powolny uśmiech, ponieważ dziewczyna tylko na to czekała. Wyczuła, że ta istota jest gdzieś niedaleko i ją obserwuję już w chwili, gdy przekroczyła granicę tego lasu.
- Ostatnią, jaką będzie dane ci zobaczyć. Podmiana! – Warknęła Tytania, a jej zbroja zmieniła się na Zbroję Lotu, która jej zdaniem była najodpowiedniejsza na tą chwilę. – Walczmy!
                Biała kobieta uśmiechnęła się zalotnie, a chwilę później od kącików jej ust pobiegła rozszarpana linia kończąca się tuż przed uchem. Z tamtego miejsca buchnęła krew skapując na białą suknię kobiety, ale tak odrzuciła w tył to, co została z jej głowy i szarpnęła za swoje włosy tak, że szkarłatna ciecz trysnęła wokół nowej rany. Teraz Scarlet patrzyła na pozostałą część głowy istoty, która jedynie do linii ust pozostawała na miejscu. Reszta zdawała się tworzyć makabryczny kaptur z długimi białymi włosami imitującymi płaszcz. Język wystrzelił znad ust pokazując swoją imponującą wielkość, czyli z pół metra długości gdzie w połowie zaczynało się rozwidlenie jak u węża. Dolna warga opuściła się jakby w uśmiechu pokazując długie zakrwawione zęby.
- Dalej sssszkarłatna dziewko. – To nie był syk, ani też ryk, a coś pomiędzy.
                Scarlet nie czekając na nic więcej skoczyła w stronę istoty i przecięła ją w pół, a potem jeszcze raz i jeszcze. Odskoczyła w tył patrząc na krwawy tobołek na ziemi.
- Łatwo poszło… Zbyt łatwo… - Mruknęła Tytania i odskoczyła w ostatniej chwili unikając szponów długości jej ramienia, które posiadała istota.
- Ssssbyt? – Zajęczała Mara w swojej potwornej postaci. – Jesssstem nieumarta!
- Założysz się? – Warknęła wróżka.
                Jej morderczy taniec zaczął się od nowa. Cięła ciało wciąż na nowo, ale ledwo udało jej się oddzielić jeden kawałek od reszty, ten natychmiast z powrotem się łączył. Poszczególne części ciała same próbowały ją zaatakować spadając z ohydnym plaśnięciem na ziemię, gdy je odtrącała tnąc z jeszcze na mniejsze fragmenty. To było potworne i działo się naprawdę. Ktoś o słabszej psychice mógłby tego nie wytrzymać i oszaleć.
                Erza przypomniała sobie pustą twarz kobiety, na którą wpadła wchodząc do miasta. Widziała ten sam wyraz jeszcze u kilku osób, nawet dzieci. Co oni widzieli, że ich tak złamało? Nieważne. Musi zniszczyć tą maszkarę i uratować tych, których będzie mogła.
- Zginiesssssz! – Zawodziła istota, której resztki ciała runęły, na Scarlet niczym wodospad.
                Wtedy to zobaczyła. Połowa dłoni tejże istoty nie była cała. Od palca wskazującego, aż do nadgarstka brakowało jej całego fragmentu ręki, ale nic nie wskazywało na to żeby to było jej dzieło. Skóra tam już była zarośnięta i pobliźniona jakby ktoś przypalił to miejsce. Jej broń zmieniła się w ostatniej chwili i dźgnęła Marę mieczem, po którego ostrzu pełzły pomarańczowe ogniki. Wrzask i swąd palonego ciała były nie do zniesienia, ale zignorowała to nadal zadając kolejne rany, które spalały ciało istoty. Może minęła godzina, a może dwadzieścia, gdy wreszcie fragmenty były na tyle małe, aby nie móc cię ruszyć samemu. Erza przyniosła stos gałęzi a następnie je podpaliła.
                Wrzask, jaki się po tym zaczął trwał i trwał, a ona potrafiła w tamtej chwili tylko opaść na ziemię i zatkać sobie uszy albowiem krzyczała nie tylko ta istota. To była cała gama głosów z przewagą dziecięcych jakby i one czuły tą agonię. Błagała w myślach, aby tak nie było. Dzieci z Wierzy Niebios też często tak krzyczały w innych sektorach. Gdy wrzask urwał się nagle i słychać było jedynie trzaskający ogień, szkarłatnowłosa powoli podniosła się z ziemi i zasypała resztkę ogniska ziemią.
                Odwołała zbroję. Czuła się taka wypruta ze wszelkich emocji. Cieszyła się, że zniszczyła tą maszkarę, ale ile istnień przedtem musiała doprowadzić do szaleństwa? Ile niewinnych dzieci? Scarlet wypuściła wolno powietrze i wstała. Teraz jednak istota została zniszczona i nie zagrozi już żadnemu człowiekowi. Czas wracać. Misja wykonana.
                Wolno zaczęła iść ścieżką, którą ty przyszła do głównej drogi. Myślała o swoim niezwykłym szczęściu, bo gdyby nie tan brak w dłoni… Mogła równie dobrze nie dożyć kolejnego świtu. A gdyby…
                Jeźdźcy. Kilku. W jej dłoni pojawił się miecz, aby w razie, czego być gotową do obrony. Prostopadła do niej droga prowadziła do miasta, z którego to wyruszyła. Z tego, co pamiętała nikt tam nie miał tak dużych zwierząt, więc musieli być to przybysze. Kto niby podróżuje w środku nocy?
                Pojawili się. Trzy kasztanowe konie i ich jeźdźcy w ciemnych płaszczach z kapturami zarzuconymi na głowę. Przywódca spojrzał na nią, choć zupełnie nie widziała jego twarzy. Jej ręka zacisnęła się na broni. Reszta tylko przelotnie na nią zerknęła. Nie zatrzymali się i po chwili znikli za zakrętem wtapiając się w ciemność rosnących dookoła drzew. Kobieta odwołała miecz i ruszyła dalej ciekawa czy ktoś w mieście będzie mógł jej coś o nich powiedzieć. Chyba instynktownie czuła niepokój na myśl o motywach ich nocnych podróży. Nie wyglądali na jakiś zwykłych cywili.

------------------------------------------------------------------------

                Dzień zapowiadał się ślicznie. Bezchmurne niebo i ćwierkające ptaki oraz ciepło słońca wywabiało wszystkich na zewnątrz. Wielu tak też robiło zaraz po zjedzeniu śniadania, ale w jednym z domów nie było aż tak sielankowo.
- Luce… Wszystko w porządku?
                Dziewczyna stała w całkowitej ciszy i bezruchu z zamkniętymi oczami próbując się uspokoić… A może podsycając swoją wściekłość? Nie była pewna, ale zdecydowanie działo się to drugie. Gdy otworzyła oczy jej spojrzenie było chłodne, aby zaraz rozpalić się w przypływie nowej fali gniewu.
- Więc… - Zaczęła. – Mam rozumieć, że zrobiliście głosowanie, wy moje wszystkie Gwiezdne Duchy, moi przyjaciele, którym ufałam, po czym podstępem nakłoniliście Natsu, aby stał się jakąś cholerną tarczą dla Gwiezdnych Duchów?
- Można to tak ująć… - Powiedziała Musca patrząc pewnie na swoją właścicielkę.
- W takim razie powiedzcie mi, po co w ogóle proponowaliście mi zbieranie tych kluczy? – Spytała cicho blondynka patrząc na swoich gwiezdnych przyjaciół.
- Jak to: „dlaczego”? – Spytał niepewnie Loki patrząc zdezorientowany na swoją kluczniczkę.
- Dlaczego wybraliście mnie? – Spytała nadal na pozór spokojnym głosem. – Zapytałam: „dlaczego wybraliście mnie?”.Skoro nie ufacie mojej sile, czy temu, że dam radę, to, po co w ogóle mnie prosiliście?! Po co to wszystko?! Myślicie, że chciałam musieć walczyć o życie i bawić się w kotka i myszkę z nieznanymi mi przeciwnikami o nieznanej sile i mocach?! Chciałam tylko pomóc Hitomi, którą traktuję jak córkę i tak samo będę o nią walczyć, ale okazuje się, że uważacie, że jestem na to zbyt słaba! Dobrze, więc. Skoro tak uważacie to możemy rozwiązać kontrakt w każdej chwili, przekażcie to reszcie. Na pewno wszyscy bardzo się z tego faktu cieszycie. Hip, hip hura, co nie? Wreszcie uwolnicie się od takiego słabeusza jak ja! Nie myślcie jednak, że to powstrzyma mnie przed oddaniem Hitomi jej mocy, tak jak miało być na początku, jasne? – Zakończyła warknięciem i wypadła z pokoju.
- LUCY! – Zawołał za nią Loke poderwawszy się z kanapy, ale zatrzymała go wyciągnięta ręka Salamandra.
- Lu-chan… - Westchnęła Levy i natychmiast przybrała bojową pozę stając przed trzema Gwiezdnymi Duchami. – Teraz jesteście z siebie dumni?! – Warknęła tak jak Heartfilia i zacisnęła drobne dłonie w pięść.
- My tylko…
- Wiecie jak ona teraz się czuje?! To jest dla niej jak wasza zdrada! Ufała wam, ale wy potraktowaliście ją jak jakieś dziecko czy niedorozwoja. Jak mogliście coś takiego zrobić? Wiecie jak trudno jej uwierzyć, że jest silna?! Wiecie jak trudno być słabym w gildii gdzie niektórzy kichnięciem mogą zniszczyć pół miasta?! Ja wiem… - Dziewczyna nabrała powietrza, po czym wolno je wypuściła. – Dlaczego nie powiedzieliście jej o tym? Nie widzieliście jak bardzo starała się przez ostatni rok stać się silniejszą? Ja idę z nią porozmawiać, a wy pomyślcie jak to odkręcić, jasne? – Znowu jej głos zbliżał się do warknięcia, ale zmierzyła tylko Duchy wrogim spojrzeniem i odwróciła się w stronę drzwi.
- Levy… - Salamander widocznie się zawahał. – Dasz potem znać, co z nią?
- Jasne. – Twarz Levy widocznie złagodniała, ale wyszła zanim ktokolwiek mógł zobaczyć delikatny uśmiech, który wypłynął na jej twarz.
                Cicho weszła na schody i już szybciej pokonała odległość dzielącą ją od drzwi. Leciutko zapukała, po czym delikatnie je otworzyła.
- Lu-chan? Możemy porozmawiać?
- Nie chce o tym mówić…
- Och, Lu-chan… - Niebieskowłosa szybko uklękła przy płaczącej przyjaciółce i objęła ją.
- Co jest ze mną nie tak? – Zachlipała Heartfilia odwzajemniając uścisk.
- Nic, Lucy, nic. Chcieli cię chronić, ale nie pomyśleli o najważniejszym.
- O czym niby? – Spytała gorzko dziewczyna.
- O tobie. O tym jak ta decyzja na ciebie wpłynie. Nie złość się na nich zbyt długo. Tak naprawdę nie uważają cię za słabą.
- Wiem… Tylko, że kiedy oni we mnie nie wierzą…
- …Ty sama przestajesz wierzyć w siebie. – Dopowiedziała McGarden przytulając Lucy. – Wszystko się ułoży, zobaczysz.
- Jesteś tego pewna? – Spytała z nadzieją dziewczyna.
- Jestem.
- Dziękuje Levy.

-------------------------------------------------------------------------

- Smacznego!
                Dziewczyna z nadzieją patrzyła się jak jej przyjaciel nabiera łyżką zupę i pochyliła się nad nim, aby na pewno zobaczyć po jego mimice czy mu smakuje. Jeszcze bliżej… I bliżej…
- Możesz przestać?! – Warknął sprawiając, że opadła z powrotem na krzesło.
 - Ale Juvia chce zobaczyć czy ci smakuje!
- To siadaj na tyłku i czekaj aż ci powiem!
                Lockser grzecznie przycupnęła czekając na dalszy ciąg. Czarnowłosy spiorunował ją spojrzeniem, na co tylko się uśmiechnęła. Spróbował dania, po czym bardzo poważnie popatrzył w niebieskie oczy dziewczyny.
- Kiedyś świetnie gotowałaś…
- Nie smakuje ci? – Mina zbitego psiaka była aż nazbyt wymowna.
- …dobrze, że nie wyszłaś z wprawy. Gihi! – Na twarzy Redfoxa pojawił się kpiący uśmiech.
- Gajeel-kun! Jesteś okropny! Juvia zaraz się na ciebie obrazi! – Niebieskowłosa zaplotła ręce na piersi i naburmuszyła się.
- Przesadzasz. – Stwierdził czerwonooki, po czym potargał włosy dziewczyny.
- Juvia wcale nie przesadza! – Lockser nadęła policzki i odwróciła wzrok.
                Właśnie w tej chwili trzasnęły drzwi wejściowe, więc członkowie Fairy Tail natychmiast spojrzeli w stronę wejścia do kuchni.
- Gajeel? Co tak pachnie? Nie mów, że gotowałeś… - Kot pojawił się w kuchennych drzwiach. – Juvia?
- Dzień dobry, Lili-kun! Jesteś głodny? Juvia zrobiła też dla ciebie.
- No siadaj wreszcie i daj się jej nakarmić. – Czarnowłosy posłał exceedowi zirytowane spojrzenie, gdy ten przyglądał się im nadal zdziwiony.
- Ale… - Lili potrząsnął głową. – Tak, poproszę.
                Dziewczyna wyglądała jakby właśnie ogłosili, że wygrała główną nagrodę w jakimś losowaniu. Z uśmiechem na ustach nalała kolejną porcję, ale z drugiego garnka i postawiła ją przed exceedem. Ten ostrożnie nabrał łyżką zupy mimowolnie przyglądając się jej dość podejrzliwie a następnie spróbował. Najpierw na jego pyszczku pojawiło się zaskoczenie, a następnie szeroki uśmiech.
- To jest przepyszne! – Zawołał uradowany i zaczął pałaszować ze zdwojoną siłą.
- A ty, co tak stoisz? Nalej sobie też kobieto.
- Dobrze Gajeel-kun! – Zaświergotała Juvia i wzięła sobie talerz, aby dołączyć do chłopaków.
- Właściwie, co to jest? – Spytał Lili nabierając kolejną łyżkę zupy.
- To…
- Brin. – Przerwał Juvii czarnowłosy uśmiechając się kpiąco.
- Tak, brin. – Powiedziała nieszczególnie zadowolona Lockser piorunując przyjaciela spojrzeniem. – Juvia przyszła i przypadkowo zobaczyła wnętrze waszej lodówki… - Zawiesiła głos patrząc z reprymendą na swoich gospodarzy.
- Przesadzasz…
- Gajeel-kun, większość rzeczy była przeterminowana i to minimum od miesiąca. Juvia nie rozumie jak można doprowadzić do czegoś takiego! – Wydała z siebie oburzone sapnięcie, a jej ciężkie spojrzenie spoczęło na Redfoxie.
 - Juvia chyba powinna zacząć wam gotować, bo któregoś dnia się potrujecie.
- Gajeel… Coś chyba wpadło ci do zupy. – Lili niepewnie spojrzał na nakrętkę w talerzu czarnowłosego.
- Juvia dodała to specjalnie. Są dwie zupy. Jedna dla Gajeel-kuna, a druga dla normalnych osób. Brin Gajeel-kuna ma specjalne „dodatki”. – Wyjaśniła dziewczyna uśmiechając się delikatnie.
                               Potem już tylko skończyli swoje dania i usiedli w salonie rozmawiając na różne tematy a jednym z nich było ponowne pójście na jakąś wspólną misję. Po godzinie, gdy zaczęła zbliżać się czternasta Lockser pożegnała się z mieszkańcami i wróciła do swojego pokoju w Akademiku po drodze wesoło nucąc wesoło pod nosem. Wiedziała, że na jej biurku znajduje się już trzeci list od jej starej znajomej i już nie mogła się doczekać na to aż po raz kolejny wyśle wiadomość zwrotną.


~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~*~~

                               Długo mnie nie było, ale to dla tego, że pochłonęło mnie pisanie one-shota, którego mam nadzieję dodać przed czerwcem [nadzieja matką głupich -,-] ale dla tego tak późny termin, bo nie wiem czy wcześniej uda mi się go skończyć. W każdym razie jest z serii Gajeel x Levy i mam nadzieję, że wyjdzie bardzo długi.
                               „Księgi pisane cieniem”… Cóż… mam wiele pomysłów, ale nie za bardzo potrafię zawrzeć to wszystko, co bym chciała, aby udała mi się porządna historia. Nie chce przedobrzyć ani też zrobić coś bezsensownego. Dlatego też wciąż, gdy mam wenę staram się tym zając, ale też mój czas jest dość ograniczony, a nie zawsze dopracowanie niektórych pomysłów jest takie szybkie.
                               Witam wszystkich nowych czytelników i dziękuje za cierpliwość tym starszym. Wiem, że czasem czekania aż cokolwiek wstawie jest męczące i irytujące szczególnie, gdy bardzo czeka się na ciąg dalszy. Dla tego ten rozdział zadedykuje wam wszystkim. Dziękuje za to, że jesteście.

Mata ne
Little Kriminal